Polubiłem cię dlatego, że nie byłaś taka, jak inne dziewczyny.
Miałem wówczas siedem lat,
porwane tenisówki i zamiłowanie do błota. Ty także miałaś siedem lat, porwane
tenisówki i zamiłowanie do błota, więc nasza przyjaźń była dobrym układem.
Początkowo pełniłaś rolę tylko fajnej sąsiadki,
miłej koleżanki znającej się na budowie bałwanów i bitwach na śnieżki jak mało
kto.
Później, kiedy zrozumiałem, że
dziewczyny nie są takie ohydne, jak wmawiali mi inni chłopcy, lubiłem cię
właśnie dlatego, że jesteś taka, jak inne
dziewczyny. Pachniałaś ładnie, nosiłaś takie zabawne, ale jednak fajne sukienki, mama zaplatała ci
warkoczyki.
Gdy mieliśmy lat siedemnaście, a
nie siedem, na pytania o ciebie wciąż, tak jak dziesięć lat wcześniej,
odpowiadałem: jest fajna. To
wystarczyłoby mojej mamie tylko w czasach podziurawionych tenisówek.
Co to znaczy, „jest fajna”?
Tak dopytywała mnie w nieskończoność. Wzruszałem tylko
ramionami, bo w rzeczywistości sam nie wiedziałem, o co właściwie chodzi z
twoją fajnością.
Miałaś fajne piegi i fajne włosy,
fajnie się śmiałaś i fajnie opowiadałaś o tym, co zamierzasz
robić w sobotę. Fajnie wyglądały płatki
śniegu na twojej zarumienionej od mrozu twarzy. Fajne były też i twoje rękawiczki. Mimo wszystko towarzyszyło mi
nieodparte wrażenie, że jest jeszcze inna, całkiem specjalna rzecz, którą
robisz fajnie.
Któregoś dnia siedzieliśmy oboje
na oblodzonej ławce przy drodze prowadzącej do tej, no wiesz, paskudnej części
miasta, do której nikt nie zagląda z własnej woli. Tak właściwie to nie był
tylko „któryś dzień”, tylko Wigilia. Oboje urwaliśmy się z domów przerażeni
świątecznymi porządkami i poszliśmy gdzieś daleko. Dookoła nas wznosiły się
wysokie zaspy śniegu. Powietrze było suche i mroźne. Nie zdawałem sobie nawet
sprawy z tego, jak bardzo jestem spóźniony na kolację, tak miło siedziało mi
się obok ciebie. Grudzień obejmował nas ramionami, byliśmy bezpieczni.
Zadałaś mi wtedy głupie pytanie.
Spoglądałem akurat w ciemniejące niebo, usiłując ignorować fakt, że zaraz
zamrożę sobie dłonie, którymi opierałem się o ławkę.
Co robię źle?
O tak zapytałaś. Wciągnąłem powietrze do płuc. To było
poważne pytanie, wywnioskowałem to z wyrazu twojej twarzy. Miałaś ściągnięte
brwi, usta lekko wygięte. Lubiłem to, choć w takich sytuacjach często się
obrażałaś, a wtedy nie było już tak przyjemnie.
Zamyśliłem się. Nie miałem
pojęcia, co robiłaś źle, więc tak naprawdę nie dałem ci odpowiedzi.
Nie wiem. Jesteś fajna.
Odparłem, a potem długo milczałem
zażenowany tym, że nadal używam słowa fajny.
Sięgnąłem do kieszeni po pierniczka. Ukradłem parę z kuchni, zanim wyszedłem.
Cudownie pachniał cynamonem. Wgryzłem się w niego i zmieniłem temat, choć cały
czas myślałem o tym, o co mnie zapytałaś. Także wtedy, gdy po powrocie do
mieszkania mama zdzieliła mnie ścierką, kazała przebrać się w koszulę i
przywitać się z gośćmi.
Skończyła się zima, a wraz z nią
cała ty. Nowy semestr, dużo nauki, inni znajomi, sama rozumiesz. Wkrótce wyjechałaś na wymianę
uczniowską i wszystko rozsypało się w okamgnieniu. Oczywiście przez jakiś okres
wysyłałaś krótkie listy, telefonowałaś, nawet parę razy dostałem od ciebie
pocztówkę, jedną z reniferem, a drugą z parą łyżew, ale to już nie było to.
Zniknęłaś, a zamiast ciebie pojawiła się wiosna.
O wiośnie mogę mówić wiele, ale
najtrafniej opisze ją wyraz niefajna.
Po pierwsze pada deszcz, który przyprawia mnie o mdłości. Po drugie wszystko
pyli, a ja mam katar i wysypkę. Po tym głupim deszczu zdarzają się też
przymrozki; ulice są wtedy oblodzone i bardzo łatwo upaść, łamiąc sobie nogę w
trzech miejscach, gdy niesie się materiały potrzebne na zajęcia na uczelni. Po
trzecie wszyscy są szczęśliwi, bo w końcu idzie lato. Czas radości, której nie
potrafię osiągnąć bez ciebie i całego tego twojego bycia fajną.
Do rozmyślania nad twoim wigilijnym pytaniem
zmusił mnie widok pierwszych przebiśniegów. Te małe, cholerne kwiatki
przebijały się przez mój ukochany, fajny śnieg
i bezczelnie patrzyły się na mnie, jakby otwarcie pytały, co takiego robiłaś
źle, skoro byłaś taka fajna.
Pamiętasz jeszcze, jak mnie o to zapytałaś? Wspomniałem o tym chwilę wcześniej.
Była zima, jadłem pierniczka, a w odpowiedzi wydukałem jedynie, że jesteś fajna. Chyba rozjaśniłem ci pamięć.
Zrobiłem listę tego, co robiłaś
dobrze. Dobrze wyglądałaś w sukienkach i spodniach, zwłaszcza w tych
przydługich, gdy przydeptywałaś sobie nogawki. Ja jednak wolałem ciebie
opatuloną szalikiem z czerwonej włóczki, w czapce naciągniętej na czoło. Dobrze
odgarniałaś mi włosy z twarzy, dobrze dopinałaś mi koszulę i wiązałaś krawat,
tak zabawnie chichocząc i mówiąc o tym, abym znalazł sobie dziewczynę, która
robiłaby to za ciebie. Dobrze wypełniałaś rolę pocieszycielki, nauczycielki i
przewodniczki. Nigdy nie zapomnę, jak w drugiej klasie gimnazjum przyłapałaś
mnie pod szkołą na paleniu, wyrwałaś mi papierosa i zaczęłaś wrzeszczeć, że już nigdy się do mnie nie odezwiesz.
Skończyło się szczęśliwie: kupiłem ci świeczkę zapachową i kaktusa na przeprosiny, rzuciłaś mi się na szyję i wyszeptałaś, że jestem idiotą, ale i tak mnie lubisz. Poza tym dobrze opiekowałaś się moim żółwiem, kiedy wyjeżdżałem w góry na ferie. Dobrze
obchodziłaś się z moją wścibską mamą. Dobrze się uczyłaś. Dobrze
uśmiechałaś się do mnie, gdy wygrałem lub przegrałem. No i najważniejsze: już
nie dobrze, a cholernie dobrze lepiłaś bałwany; pamiętam o tym mimo upływu lat.
Dobrze też wychodziły ci forty podczas bitwy na śnieżki. Aniołki w śniegu też
nie były złe. Były dobre. Wszystko w tobie było dobre.
Oprócz jednego.
Zawsze całowałaś nie tych chłopaków, których powinnaś; ja
byłem tylko przyjacielem.
Nigdy nie dostrzegłaś, jaka byłaś dla mnie fajna.
JAKIE TO FAJNE
OdpowiedzUsuńw ten oto na swój sposób pożałowania godny sposób, wyznałam mój zachwyt.
Wyczuwam duży potencjał... Lekkie pióro, zaskakujące porównania, prosty, ale niebanalny język.
OdpowiedzUsuńFajne :)
OdpowiedzUsuń