czwartek, 25 maja 2017

"Dwie dusze" (Trzpiotka)

Gajusz
        Spoglądając na moje ciało oślepia mnie brudna, srebrna zbroja, odbijająca światło wschodzącego słońca. 

       Jej powierzchnia już dawno stała się chropowata i starta, uginając się pod twardą ręką boga czasu. Mech porasta część naramiennika, który opiera się o stary dąb, a malutkie łapy rośliny zdają się zachłannie sięgać po kolejne części kosztownego rynsztunku. Po mojej piersi biegnie szkaradna bordowa plama, przypominająca rozlane krwiste wino na białej koszuli, co zdarzało mi się tak często. Moja twarz przeszyta jest bólem, mimo tego, że płaty skóry powoli odkleiły się od skruszonych kości, zamieniając się w zgniłą imitację cery, którą nigdyś miałem. Prosty nos, teraz został ledwie kawałkiem brudnobiałą zmiażdżoną masą. Gdy patrzę na siebie, widzę zagubionego wędrowca, który specjalnie zboczył ze ścieżki, by podziwiać uroki natury i tak też skonał, w akcie czynu, który kochał. Prawda jednak jest zupełnie inna.

       Korona na skołtunionych resztkach włosów zsunęła się nisko, przysłaniając zamknięte powieki człowieka, który poniósł klęskę. Przyklękam, zakasując bufiaste rękawy mej koszuli i delikatnie odsuwam ją, dopóki nie leży z pewnością w moich dłoniach. Puszczam ją. Brzdęk złota cichnie po krótkiej chwili, a ja nadal się sobie przyglądam. Jestem tak młody.

       Uśmiecham się, odgarniając kosmyk włosów z czoła. Odrywam płaty samego siebie. Ściągam rozkruszone kości, które są teraz klatką. Zmywam plamy własnej krwi. Aż moim oczom ukazuje się delikatna, błękitna forma, zaklęta w tym śpiącym rycerzu. Nie zauważa mnie. Wygląda tak jak trzeci ja. Wygląda jak ktoś kim byłem.

        Jego oczy błądzą, obserwując promyki słońca przedzierające się gdzieś w oddali przez koronę drzew. Widzi zwierzęta, goniące po gałęziach. Czuje zapach świeżej trawy. Po chwili spogląda na liście, które okrywają jego nogi niczym drobno utkane sukno żałobne. Wielokolorowy, przepiękny kir.

        Poruszam nieuważnie stopą, przysuwając się bliżej i wtedy mnie dostrzega. W jego oczach widzę strach i niepewność. Całkiem naturalną rzecz, gdy duch spotyka zewnętrzną duszę. Prostuję się, czując jego wzrok na sobie i odsuwam swoje dłuższe, posiwiałe włosy do tyłu, by mógł się dobrze przyjrzeć. A gdy widzę błysk zrozumienia, przyklękam ponownie podając mu naszą dłoń.

        Ciało poddaje się naciskowi świadomości i trzeszczy, gdy ostrożnie porusza palcami, wyrywając się z ziemskiej formy. Kości pękają, ustępują miejsca czystemu duchowi. Jestem tobą, wróć do mnie. Chwytam jego rękę, zapierając się nogami i pomagam mu opuścić ciało człowiecze. Gdy nic nie zasłania jego twarzy, uśmiecha się tak jak mieliśmy w zwyczaju, nonszalancko, dumnie. Zauważam, iż przerastam go o pół stopy, gdy staje obok mnie. Mogliśmy urosnąć.

        Widmowa zbroja na piersi księcia Ksaviera z rodu Lethlan, dawniej następcy tronu, lśni jasnym blaskiem, jakby kowal ledwo zdążył ją wykuć. Jednak ten człowiek nie ma już na głowie swojej korony, ani nawet państwa, którym władać mu nigdy nie przyszło.



        A jednak pierwszy raz, mógłbym rzec, widzę samego siebie tak wolnego.

O autorze

Gajusz / Twórcy bloga

Niziołek. Trzpiotka. Koala. Grzesznik. Thinker. Rysanaszkle. Mleko. I koledzy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.