wtorek, 10 listopada 2015

"Spojrzenie Tysiąca Jardów" (Mleko)

Mleko
          Zamykają się za nią drzwi z ciemnego drewna. Jeszcze zanim dobiega mnie ten odgłos, słyszę go głęboko w sobie, kiedy na krótką chwilę chwytam i przytrzymuję jej spojrzenie. 
          Nie chce ze mną być. Nie chce być tutaj. Nie chce być w ogóle. Trzęsie się w mojej głowie, w rzeczywistości stoi wyprostowana i czeka. Wygrała tę sprawę, wiem to. Wygrała i on już nigdy się do niej nie zbliży, już nigdy jej nie dotknie. Wygrała

          Pomimo wszystko doskonale widzę, że wizja porażki jeszcze wciąż pozostaje dla niej tak okropnie realna, że jakaś jej część, zupełnie niewidoczna i prawie nieuchwytna, usiłuje opanować drżenie całego ciała i podnieść się z podłogi. Tak. Wyraźnie dostrzegam cień upadku w jej oczach. Słyszę też trzask kości. 

          Idziemy w milczeniu. Długie, sączące się z jej martwych ust zdania zbryliły się i teraz tak zabawnie kołyszą się w rytm jej kroków. Przypominają mi marionetkę. Albo wisielca. 
          Kiedy docieramy do samochodu, otwieram jej drzwi. Wsiada bez słowa. Ja zajmuję miejsce kierowcy. Przekręcam kluczyki w stacyjce i ruszam. Bez zbędnych pytań. 
          Nie wiem, gdzie chciałaby pojechać, ale za to wiem, gdzie nie chciałaby znaleźć się na pewno. Ja też nie mam planów. Żadnych zobowiązań, spotkań, przyjaciół. Jestem cały jej. Cały potrzaskany i niepotrzebny. 
          Jadę. Jedziemy. Czas zwalnia i rozciąga się, gubi swoje sekundy i minuty; one plączą mu się gdzieś pod nogami, więc dość szybko upada. 

Czas upada i kona. Na naszych oczach, moich i jej, a my nie robimy z tym nic. 

Kiedy wreszcie zbliżamy się do naszej wspólnej nicości, zerkam na nią. Utkwiła swoje smutne bladoniebieskie oczy w widoku rozsnuwającym się dookoła nas.  
          To Spojrzenie Tysiąca Jardów, dociera do mnie w ostatniej sekundzie. Odnajduję w tym nawet sens. Patrzę na nią znowu. Tak samo zastygła i cicha nie spuszcza wzroku z ogromnego odprysku nieistnienia rozciągającego się wokół samochodu. Moje myśli pędzą przed siebie z prędkością światła.To, co zaraz się stanie, jest już bardzo blisko, chcę, żeby złapała mnie za ramię. Czuję rozpad. Zapach czerwonych krwinek, dwutlenku węgla, stali. 
          Tak zaczyna się niebyt? Rozżalony zaciskam palce na kierownicy, odwracam się do kobiety siedzącej obok mnie. Nie spogląda na mnie. Stoczyła walkę. Ma za sobą długie godziny zeznań, cierpienie i niekończące się zmuszanie do oglądania twarzy kogoś, kto zrujnował jej życie. Teraz tego człowieka czeka to samo, co nas. 

Nic. 

Chwyć moją dłoń, wrzeszczę w myślach, chwyć, zanim rozbijemy się o pustkę. 

        Następnego dnia w gazetach piszą, że ofiara słynnego w całym kraju przestępcy zginęła, nim dotarła do domu po procesie sądowym, na którym go skazano. O mnie też jest jakaś wzmianka, choć pozostaję bezimienny. Siedziałem obok niej i mnie też już nie ma. 

        Mówią coś o cholernym pechu, ale oboje już tego nie słyszymy. Jesteśmy w domu. 


O autorze

Mleko / Twórcy bloga

Niziołek. Trzpiotka. Koala. Grzesznik. Thinker. Rysanaszkle. Mleko. I koledzy.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry tekst , życzę sukcesów i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam i pomyślałam: ooo matko...lubię takie klimaty. To jak oglądanie zdjęć w makro.

    OdpowiedzUsuń

Obsługiwane przez usługę Blogger.