Eileen używała tego już
wcześniej. Tym razem, w garażu na przedmieściach Londynu, nie była szczególnie
zaskoczona. Towarzyszący jej koledzy podchodzili jednak do sprawy dosyć
nieufnie. Twarz Louisa przybrała barwę świeżo zakrwawionego śniegu, co miało być
wyrazem najwyższego stadium zawstydzenia.
- Rodzice zawsze zabraniali mi
się do tego nawet zbliżać – wydukał na początku ceremonii, ale od tego momentu
siedział już cicho.
Niezdecydowany James usadowił się
nieco z tyłu – on też od najmłodszych lat słyszał, że zawartość stojącej przed
nimi butelki jest zła – i w pełnym skupieniu podziwiał klepki w podłodze.
- Cam, dlaczego one są takie
nierówne? – Dopytywał celem odwrócenia uwagi ogółu, aż nagle, po dekadzie
przyjaźni z ich właścicielem, faktycznie zaczęło go to intrygować.
Tak czy inaczej, obaj z Louisem sceptycznie
podchodzili do pomysłu odkręcenia zakrętki, nie wspominając już próbowaniu
tego, co się pod nią znajdowało. Cameron jakoś nie miał obiekcji, aczkolwiek
przyglądał się z dużą dozą niepewności stojącej na stole miksturze.
- Bo ja wiem… – odezwał się w
końcu. – Spodziewałem się czegoś bardziej spektakularnego. Eileen, jesteś
pewna?
- Całkowicie. W moim kraju to był
zawsze najpewniejszy środek. Zresztą nasz irlandzki odpowiednik jest znany na
całym świecie, nawet Amerykanie go sprowadzają.
- Amerykanie nie są dla mnie
żadnym autorytetem – burknął, urażony nie tyle nawiązaniem do wzgardzonej przez
niego nacji, co podejrzeniem, że doświadczenie Eileen w tej sprawie może być
większe, niż dotąd myślał. – A ty to… no, często?
- Co często?
- Często to robiłaś?
Przerażenie nieustraszonego
Camerona jawnie rozbawiło dziewczynę.
- Regularnie, przy każdej
możliwej okazji. A uwierz, Irlandczycy mają ich wiele.
Spojrzał na nią nienawistnie.
- Zdajesz sobie sprawę, jak mnie
irytuje ta cała szopka z uczuciami.
- A skąd miałam o tym wtedy
wiedzieć? Poza tym, nie chciałbyś zobaczyć, jak to działa?
- Na pewno nie tak desperacko,
żebym ryzykował przekonaniem się na własnej skórze, że owszem, działa i to
doskonale.
- Carpe diem, Cameronie – Eileen
uśmiechnęła się w nadziei, iż poprawi mu humor. Nie miała ochoty na kłótnie, a
krystaliczny płyn kusił ją samym swym istnieniem.
- Louis, ty pierwszy – ponagliła,
mając pełną świadomość, kogo najłatwiej będzie namówić.
Dłuższą chwilę trwało, nim Louis
zdołał wyprzeć ze swego umysłu odpowiednią ilość ckliwych przemyśleń, by zrobić
tam miejsce na cokolwiek innego, które w tym wypadku oznaczało rozważenie
wszystkich „za” i „przeciw”.
- Ale mama nie pozwala – mruczał pod nosem, wyraźnie
rozdarty. – I mamy tylko piętnaście lat… Mogę od tego umrzeć. Chociaż z drugiej
strony ufam moim przyjaciołom, raczej nie pozwolą zrobić mi krzywdy…
Cameron, poza wrodzoną
ciekawością świata, nie dostrzegał powodów przemawiających za degustacją. Wciąż
łypał złowieszczo w stronę małego stolika. Raz po raz chrząkał, jakby
przygotowując się do wygłoszenia bogato upstrzonej niecenzuralnym słownictwem
filipiki pod adresem Eileen.
- Co wam strzeliło do tych
dublińskich czerepów, że wpadliście na pomysł produkowania eliksiru miłości i
sprzedawania go hurtowo w supermarketach?
W obliczu wydarzeń minionych
tygodni domniemane istnienie magicznych napojów naprawdę nie powinno go dziwić.
To, że siedziała przed nim
banshee skonstruowana z krwi, kości i sporej ilości uporu był w stanie
zrozumieć. Polującą na nią sektę druidów również. Śmiem przypuszczać, że nawet
pojawienie się leprechauna z garnkiem złota byłby skłonny uznać za naturalne,
ale eliksir miłości? Absolutnie. W naturze takie ciecze zamieszkują arcydzieła
przemysłu szklarskiego, a nie zwyczajne butelki rodem ze skupu, zatem coś
musiało się ewidentnie nie zgadzać.
- Kojarzysz te ozdobne flakoniki
z czerwonymi różami albo innym zielskiem? – Próbował niestrudzenie. – Nie sądzisz,
że czarodziejskie mikstury powinny być przechowywane w czymś takim?
- Moja mama używała ich raczej na
oliwę i ocet. I przestań się czepiać Irlandii, Cam. Ten akurat sprowadzają ze
Wschodu, od mistrzów nad mistrzami. Polacy to w porównaniu z nami prawdziwi koneserzy.
Na szeroką skalę, z pełnym poświęceniem zajmują się badaniem skutków eliksiru.
Nie chciała dodawać, że bywały
one tragiczne.
- Może nam się od tego stać coś
złego? – James sam się domyślił.
Nie, chciała odpowiedzieć. No
przecież nie, naprawdę.
- Nie powinno – zaryzykowała.
- Eileen, dlaczego tego używałaś?
James chwilowo otrząsnął się z
permanentnego struchlenia, robiąc miejsce na szczerą trwogę. Z głośnym
westchnieniem Eileen wypuściła powietrze. W tym momencie czuła się jak jedyny
mężczyzna w tym gronie, co świadczyło o jej przyjaciołach naprawdę źle.
- Bo byłam ciekawa, jasne?
Zachowujecie się jak trwożliwe wiktoriańskie panny.
Louis, chwilowo zaabsorbowany
podziwianiem przejrzystego płynu w butelce, usłyszawszy słowo klucz ochoczo
pokiwał głową.
- Panien też nam trzeba, bez
panien nie ma miłości!
Cameron zgromił go wzrokiem.
Odbierał tę sytuację jako farsę dla oszołomów o wyższym stopniu wtajemniczenia.
Po co zaśmiecać serce myśleniem o uczuciach, skoro oczywiste jest, że wtedy
przestają pracować wszystkie inne narządy? Taki na przykład mózg? I w ogóle, co
ludziom z tego przyjdzie? Jakby to szaleństwo nie dość skutecznie szerzyło się
w samoistnie, im zamarzyło się jeszcze wlewać je do żołądków w skondensowanej
postaci…
Z drugiej strony, Eileen miała
nadprzyrodzone umiejętności. To samo w sobie dość niesamowite, a skoro
niesamowite, to dla Camerona idealne. Znała świat mitów i legend, pokazywała mu
rzeczy, o których przeciętnym mieszkańcom angielskiej stolicy nawet się nie
śniło. I postawiła przed nim eliksir.
„Masz, wypij to. Ma magiczne
właściwości, poczujesz się dobrze, zobaczysz” powiedziała. Mówiła też, że będą
dzięki niemu bardziej otwarci na ludzi, skłonni do szczerych wyznań, a przede
wszystkim odważni. Przebiegła bestia, doskonale wiedziała, jak trudno mu będzie
się oprzeć.
Jego ręka sama sięgnęła w stronę
stołu.
Cameron sprawnym ruchem otworzył
butelkę i skrzywił się nieznacznie, przełknąwszy pierwszy w swoim życiu łyk
Wyborowej.
Konta nie ma, ale komentarz jest
OdpowiedzUsuńWłaściciel pozdrawia ��
Ps. CUDNE *.*
I tak wiem, że to od Ciebie, Julieta ^^
UsuńDziękuję, za to, jak mnie wspierasz i dopytujesz o kolejne teksty haha
Następnym razem (no, kiedyś tam przy okazji) obiecuję koty, duużo kotów c:
Twój Apollo
Jejuś, świetne����
OdpowiedzUsuń