Chyba nie potrafisz gotować.
Nie potrafisz gotować, bo dławię
się tym, co serwujesz mi na tych ślicznych babcinych talerzykach. To wszystko
jest głupie, wiesz, bez sensu. Niedosmażone kłamstwa, rozgotowane obietnice i
spalone na węgiel przyrzeczenia: nie zrobię
tego, nie będę, ja już nigdy.
I
najśmieszniejsze jest to, że ja tak pięknie próbuję udawać, gdy siląc się na
uśmiech przeżuwam każde twoje słowo. Słyszę w myślach odliczanie, które zaczęło
się dawno temu, kiedy podałeś mi przystawkę i które trwa nadal pomimo upływu
lat. Wbijam widelec w ociekający fałszem ochłap mięsa; mdli mnie od jego odoru. Popijam to twoim cierpkim winem.
Raz, dwa,
trzy, myślę zawsze pod koniec posiłku,
po wszystkim. Skończone: resztki
zalegają na talerzu, sztućce wybijają północ na tarczy porcelanowego zegara, a
ja znowu staję się Kopciuszkiem, gubię bucik i wracam do szorowania brudnych
podłóg twojego zamku.
To nie powinna
być moja bajka. W jaki sposób utknęłam przy stole? Gapię się na śnieżnobiały
obrus, na wyszczerbioną szklankę po mojej prawej stronie. To, co zalega mi w
żołądku, jest jak trucizna. Łagodnie buzuje i powoli mnie zabija.
Gdy wieczorem
wymiotuję; klęczę wtedy nad muszlą klozetową, zaczynam po raz kolejny
zastanawiać się, dlaczego wciąż pozwalam ci się karmić.
Mógłbyś
nauczyć się truć mnie w bardziej subtelny sposób.
0 komentarze:
Prześlij komentarz