wtorek, 12 kwietnia 2016

"Perfekcyjny" (rysanaszkle)

rysanaszkle
Przemierzywszy tysiąc mil, Wojciech odnalazł syna.
Za tysiąc mil i milion trudów, spojrzenie tych chłopięcych zielonych oczu było najwyższą ceną, jaką przyszło mu zapłacić.
W czasach młodości, mając za towarzyszki butelkę whisky i ukochaną Ewę – w tej właśnie kolejności, gdyż jego system wartości zgoła różnił się od powszechnie przyjętego wzorca Maslowa – czynił wizjonerskie postanowienia względem przyszłego życia i łudził się, że nie rzuca słów na wiatr. On, butelka i ona. Mieli wspólnie wyrwać się z brudu robotniczych blokowisk, mieli wieść dostatni żywot w jednej z metropolii Europy Zachodniej, mieli założyć rodzinę, mieli mieć dwójkę dzieci wychowanych na przykładnych obywateli.
Przeciskając się pomiędzy rzędami dużych Fiatów, stałych lokatorów wąskich uliczek, Wojciech czuł się niczym rycerz w plastikowej zbroi, gotowy zbawić swoją kobietę przed losem niepozornego pyłku w mrowisku ludzkości.
Narodziny córki tylko utwierdziły go w tym przekonaniu. Patrzył na jej drobną, spokojną twarzyczkę, a w jego sercu po raz pierwszy od niepamiętnych czasów gościła czułość. Ze swoją bladą, marmurową cerą i czarnymi włoskami przypominała Wojciechowi księżniczkę z bajek, których sam słuchał, mając tyle lat, co ona. W dzieciństwie dziewczynka dużo się śmiała, hojnie obdarowując rodziców szczerym, naiwnym entuzjazmem, nieskalanym problemami życia codziennego. Lubiła śpiewać, rysować, dużo czytała – istne dziecko renesansu.
Gdy na świat przyszedł jej młodszy braciszek, była już niemalże dorosłą panienką. Wzorem cnót wszelkich, jeśli chodzi o nienaganne maniery. Początkowo ochoczo opiekowała się chłopcem, spędzali długie godziny na przeróżnych zabawach.
Koledzy z dawnych lat nie kryli zazdrości, obserwując sielankowe życie familii Wojciecha. Mimo to on sam najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z własnego szczęścia. Raz po raz powracał myślami do obietnic czynionych nad brzegiem jeziora w przeddzień swoich zaręczyn z Ewą.
- Przysięgałem ci apartament w Paryżu, pamiętasz? – Zwykł pytać, ilekroć zostawali z żoną tylko we dwoje, a jemu przypominały się początki małżeństwa. Ewa natomiast bezustannie zapewniała, że nie powinno go to aż tak bardzo absorbować, że francuskie lokum w żaden sposób nie koresponduje z jej idylliczną wizją ogniska domowego, lecz Wojciech uparcie ignorował jej słowa.
Z biegiem czasu „cholerna snobistyczna mrzonka” - jak żaliła się sąsiadkom Ewa – stopniowo doprowadzała mężczyznę do obłędu. Zapytany o przyczyny tej obsesji, niezmiennie odpowiadał: „Chcę, by nasz syn wiódł dostatnie życie, jakiego mnie pozbawiono. A w Polsce, niestety, jest to niemożliwe”.
Z ogromnym zapałem podejmował kolejne prace, próbował nowych zawodów, byle zgromadzić odpowiednią sumę pieniędzy, która pozwoli im wyjechać z kraju. Coraz częściej jednak jego dzień roboczy, zamiast w miejscu zatrudnienia, zaczynał się i kończył w rozmaitych melinach. Podczas gdy ogół cywilizacji piął się w górę, on mozolnie zmierzał ku bezdennej przepaści.
Ewa, istota z natury nietolerancyjna wobec wszelkich przejawów buntu, nie miała ochoty borykać się z taką sytuacją. Dokładnie w chwili, kiedy Wojciech uświadomił sobie, że znalazł się na krawędzi tego, co niegdyś nazywał godnym postępowaniem, ona zabrała dzieci i wyjechała, nie zdradzając nikomu miejsca docelowego.
Nie wróciła nigdy więcej.
Syn Wojciecha, wcześnie pozbawiony ojca, pamiętał go z najlepszych czasów dzieciństwa. Często, nie bez nostalgii, cofał się w myślach do dni, kiedy grali razem w piłkę, a on, niewinny siedmiolatek, uczył się, jak być prawdziwym mężczyzną.
Ten cudowny, doskonały tatuś jawił mu dziecku jako wzór do naśladowania w każdej sytuacji. Nie widział, jaki jest nieodpowiedzialny. Ani że brak mu wytrwałości. Ani że, w gruncie rzeczy, jest tylko słabym człowiekiem, który poległ, przytłoczony przez rzeczywistość. Dla małego dziecka Wojciech był perfekcyjny.
Początkowo jaskrawe wspomnienia stawały się coraz mniej przejrzyste, a chłopak z czasem uświadamiał sobie, iż wybrana przez Wojciecha droga postępowania jest godna potępienia. Mimo to darzył go bezwarunkową miłością, odmienną od tak popularnej wśród młodych ludzi pogardy dla rodziców.
A Wojciech, niczego nieświadomy, stale za nim tęsknił. Wyrzucał sobie, że pogoń za absurdalnym pragnieniem opuszczenia ojczyzny sprowadziła na niego tak nędzny los. Pogrążał się bardziej i bardziej, nie widział już żadnej nadziei. Tylko ukochany synek, jego  światełko w tunelu, wypełniał go żarliwymi postanowieniami, dzięki którym miał ponownie „wyjść na prostą”. Zaraz jednak, pozbawiony silnej woli, ulegał tymczasowym pokusom. I zaczynał od początku.

*

- Ależ on dostojnie wygląda w purpurze – zauważyła Ewa, wyzuta z jakichkolwiek uczuć względem Wojciecha. Istotnie, purpurowe obicie miało w sobie coś wzniosłego.
- Dawniej był fajny – to infantylne spostrzeżenie zaprzątało głowę ich córki.
Piotr nie myślał nic. Trwał w stanie niemego zawieszenia, pustym wzrokiem wpatrywał się w spokojne oblicze ojca. Mówisz, że spojrzenie tysiąca mil to dramatyczny widok? A widziałeś kiedyś syna pochylonego nad trumną upadłego rodzica?


O autorze

rysanaszkle / Twórcy bloga

Niziołek. Trzpiotka. Koala. Grzesznik. Thinker. Rysanaszkle. Mleko. I koledzy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.