wtorek, 31 maja 2016

"Bezimienna" (rysanaszkle)

rysanaszkle
Kiedy nastąpił koniec świata nikt się nie spodziewał. Zginęliśmy wszyscy, wyrwani z codziennej rutyny. Jak się później okazało, góra też nie była przygotowana na apokalipsę. Święty Piotr u bram niebieskich zapłakał ze zgrozą, zaskoczony tabunem dusz, żywo domagających się natychmiastowego wpuszczenia w zaświaty.

Nasza zagłada zaczęła się niepozornie. Ani śladu bomb atomowych, destrukcyjnych tsunami; inwazji obcych również nie doświadczyłam. Nie nastąpiło nic z tego, czym przez lata straszyli nas twórcy z Hollywood. Pewnego ranka po prostu obudziliśmy się w przeświadczeniu, że to nastąpi dzisiaj i ani dnia później. Ludzie jak w amoku zaczęli spełniać swoje tak zwane marzenia, świadomi, iż może to być ich ostatnia szansa, by zrobić wszystko, na co do tej pory nie mieli odwagi. W praktyce objawiało się to masowymi kradzieżami i wyznawaniem sobie nawzajem miłości, tak jakby innych aspiracji niż posiadanie bogactwa czy znalezienie kochanka na jedną – no, nawet nie jedną - noc, nikt nie miał.
Potem każdego zamroczyło, pewnie poupadaliśmy wszyscy na ziemię.
A następnie obudziliśmy się już tutaj. W przedsionku nieba, względnie czegokolwiek innego, co nas tam zaraz czeka. Nigdy nie byłam fanatyczką religijną, więc nie mam pojęcia, czego się spodziewać.
Czeka nas w każdym razie Sąd Ostateczny, tego jesteśmy pewni.
Jak wspomniałam, było nas całkiem sporo – w owym czasie liczba nagłych zgonów stanowczo przewyższyła średnią. Naprawdę trudno by było osądzić nas wszystkich naraz, toteż zostaliśmy usadzeni przy masywnych stołach, podzieleni alfabetycznie według imion.
Ja, pechowo bezimienna, jako jedyna włóczyłam się pomiędzy nimi, zastanawiając się, co też się ze mną stanie w najbliższym czasie. W końcu, zmęczona bezowocną wędrówką, przysiadłam na skraju któregoś z nich.
Oprócz mnie znajdowali się tam sami mężczyźni, wielu wybitnych osobników, jak szybko zdołałam się zorientować. Przyglądałam im się przez dłuższą chwilę.
Pewien król o groźnych rysach – dałabym głowę, że widziałam jego zdjęcie gdzieś w podręczniku z polskiego – rozglądał się niepewnie wokół w poszukiwaniu swoich rycerzy. Momentalnie uleciała z niego cała groza, z której zapewne słynął za życia. Teraz wyglądał na tak zagubionego, że nawet zrobiło mi się go żal, mimo że sama znalazłam się w znacznie gorszej sytuacji.
Naprzeciwko siedział jakiś łysiejący dziad, zawiedziony istnieniem Wszechświata. Chyba jako jedyny cieszył się, że jego doczesne trudy zostały zakończone. Jakby czekał na śmierć przez całe swoje życie…
Facet z tatuażami wiercił się niespokojnie, śpiewnym głosem objaśniając wszystkim, że trafił tam przez przypadek, że przecież tak naprawdę nazywa się James i wcale nie zamierza czekać na Sąd Ostateczny w towarzystwie tych frajerów, bo jest od nich bezapelacyjnie lepszy.
Najciekawszy obiekt moich obserwacji zerkał na niego, wyraźnie zniesmaczony. Nie miał wprawdzie ochoty zaciekle bronić swego imienia, ale tytułowanie go frajerem jawnie nie przypadło mu do gustu.
Szturchnął mężczyznę po swojej lewej stronie.
Byli do siebie zaskakująco podobni, można by wręcz rzec - jak ojciec z synem.
Ale nie - uznałam. - Nazywanie syna na swoją cześć zdarza się tylko w latynoskich telenowelach, nie w prawdziwym życiu.
Domniemany ojciec burknął coś, równie rozeźlony, lecz jego siwiejący kolega poklepał go uspokajająco.
Osobliwe trio intrygowało mnie na tyle, że można te odczucia nazwać niezdrową fascynacją, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż wszyscy znajdowaliśmy się w obliczu zagłady.
Rozpoznawałam ich, niezmiernie mnie to zaskoczyło.
Dwaj mężczyźni w średnim wieku dyskutowali zawzięcie o czymś, co w skrócie sprowadzało się do określenia “dawne czasy”. Pierwszego z nich widywałam na plakatach, okładkach płyt i w reklamach. Drugi, jak zdążyłam się zorientować z rozmowy, w doczesnym świecie trudnił się szeroko zakrojonym poszukiwaniem przygód.
Trzeci, młody chłopak, był bohaterem napisów na murach.
Nie brzmi to zbyt dostojnie, wiem. Poza bezładem ciemnych włosów i hipnotyzującym spojrzeniem, nie wyróżniał się niczym szczególnym, a te przecież nie mogą uchodzić za spektakularne osiągnięcie ich posiadacza. Zresztą aparycja przysporzyła mu za życia jedynie liczne grono fanek, autorek wspomnianych napisów.
W różnym wieku, o różnym stopniu zaawansowania ortograficznego, przy użyciu różnych środków - od kolorowej kredy po specjalistyczne spraye - bazgrały deklaracje dozgonnych namiętności i rozmaite obelgi pod jego adresem niemalże na wszystkich ścianach, do jakich tylko miały dostęp dziewczyny w małej dzielnicy na obrzeżach ich rodzinnego miasta.
Co do jednego zgadzały się wszystkie - był intrygujący, ale niebezpieczny.
I wszystkie się myliły - był ich niespełnionym ideałem. Cholernie inteligentny. Oddany swoim przyjaciołom. Inspirujący. Opiekuńczy jak mało kto. I nieśmiały na swój pokrętny sposób.
A jego uśmiech, choć przeznaczony dla nielicznych, był nieskalanie czysty.
Kiedy nastąpił koniec świata żałowałam, że już żadnej ze zgromadzonych na Sądzie Ostatecznym dziewczyn nie będzie dane się o tym przekonać.

Z pozdrowieniami dla chłopaka z autobusu

O autorze

rysanaszkle / Twórcy bloga

Niziołek. Trzpiotka. Koala. Grzesznik. Thinker. Rysanaszkle. Mleko. I koledzy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obsługiwane przez usługę Blogger.