Nagle słychać pstryknięcie. Wszystko
nieruchomieje, tak jak zawsze. Scenariusz jest taki sam. Rzeczywistość
gwałtownie obraca swe ciężkie cielsko i pochrapuje, gdy zapada w sen.
Amadeusz podnosi głowę i rozgląda się po
zatłoczonym, zadymionym barze. Nikt się nie rusza, muzyka ucichła. Na twarzach podchmielonych osób tłoczących się
dookoła niego malują się zastygłe uśmiechy. Barman, będący w trakcie rozlewania
wódki do kolorowych kieliszków, ma skwaszoną minę.
Okręca się na stołku barowym i żałośnie jęczy.
Chowa twarz w dłonie. Lód w szklance z whisky, którą trzyma, nie brzęczy, gdy
odbija się od ścianek.
– Musimy pogadać.
Głos
jest boleśnie znajomy i należy do osoby, która siedzi – jak
zwykle – w
kącie, na obitej skórą kanapie, z nogami opartymi o stolik. Amadeusz patrzy na
nią spode łba.
– Nie, nie musimy. Idź stąd.
– Znowu miałeś ten głupi sen.
Kiedy to się skończy?
Intruz
ma na sobie tę sukienkę poplamioną krwią, poszarpaną. W udo wbity długi odłamek
szkła – kawałek przedniej szyby. Za uchem zwiędły liść, na ustach znajomy
grymas. Pierwszego dnia po wypadku, gdy przyszła do Amadeusza w nocy,
powiedziała, że tam można się umyć i
dostać świeże ubranie, ale ona go nie chce. Jest uparta.
– Nie możesz mnie śledzić.
Zabraniam ci.
– Ja teraz wszystko mogę.
Zapada cisza. Amadeusz uważnie obserwuje Konstancję
kulącą się na siedzeniu naprzeciwko niego; patrzy, jak rozczesuje palcami
posklejane od błota włosy. Przypomina mu się, że gdy ją poznał, robiła tak
samo. Stali pod parasolem, czekając na tramwaj. Pachniała kwiatami.
(– Naprawdę masz na imię Amadeusz? Rodzice cię
nienawidzą czy coś?)
Konstancja wzdycha ciężko i
zaczyna wyłamywać palce. Liczy w myślach do dziesięciu, a potem mówi:
– No powiedz
coś.
– Nie
zdradzam cię – wzdycha Amadeusz. Znów czuje się
zaszczuty.
– Czyli
jednak wiesz, o co mi chodzi.
–
Przestań. Wiesz, że kocham tylko ciebie.
– Więc
skąd ta dziewczyna, co?
–
Posłuchaj, wiem: to dziwne, że ona była w moim śnie, a ty nie. Ale to wciąż
tylko sen.
Konstancja marszczy brwi, próbując przywołać
jakieś miłe wspomnienie związane z Amadeuszem, żeby nie gniewać się na niego aż
tak bardzo, lecz jej nie wychodzi. (– Rżysz jak koń, Konstancjo.)
– I tak
wiem, że ty mnie już nie chcesz.
Amadeusz
zaciska wąskie wargi i wstaje. Siada obok Konstancji i obejmuje niezgrabnie jej
pół-istniejące ciało. Gdy jego nieosłonięte przedramiona dotykają nagiej skóry
na jej plecach, Konstancja robi się dziwnie… przezroczysta.
– Muszę w końcu zapomnieć. Muszę iść
dalej, zostawić to za sobą. Potrzebuję nowej dziewczyny.
– Amadeusz, to jest zdra…
– Ciebie już nie ma – przerywa jej gwałtownie, łapiąc ją za
ramiona.
Uśmiecha
się smutno. Wyciąga przed siebie dłoń, wyjmuje zza ucha Konstancji liść i przez
kilkanaście sekund w milczeniu obraca go w palcach.
Konstancja
wstaje. Wygląda tak, jakby miała się zaraz rozpłakać. Amadeusz chce ją
przeprosić, ale gasi w sobie to pragnienie, bo przecież ma rację. Dziewczyna
rozgląda się po barze.
Kiedyś
tu razem przychodzili, ona i Amadeusz, żeby słuchać miejscowych kapel i
rozmawiać o głupotach (–
W 1782 Mozart poślubił Konstancję Weber,
ale tak naprawdę kochał Alojzę)
– Chciałabym być – szepcze, nim ponownie pstryka palcami
i włącza czas.
Amadeusz
mruga. Szumi mu w głowie. Znów siedzi przy barze, w dłoni ściska pokruszony
liść.
Świat
ziewa i budzi się z przepicia. Rozbrzmiewa muzyka i śmiech.
0 komentarze:
Prześlij komentarz