Patrzysz
na ludzi. Śmieją się, droczą, dotykają, rozmawiają, żyją. Emanują chęcią
przetrwania choćby kilku kolejnych dni, miesięcy, lat. Zastanawiasz się, czy
kiedyś będziesz jak oni.
Świat
zamiera. Ludzie cichną, zastygają w miejscu, a ty między nimi. Możesz przyjrzeć
się twarzom, emocjom ukrytym w oczach, gestom zatrzymanym w połowie drogi.
Możesz odgadnąć słowa z rozchylonych ust, intencje głęboko schowane za sercem,
możesz wyobrazić sobie drżące i donośne głosy oraz gonitwę myśli po każdym
wypowiedzianym zdaniu. Możesz być wśród nich i nie czuć strachu, nie słyszeć
ich słów i głosów, nie widzieć ich min i gestów.
Więc
podchodzisz do pianina i siadasz przed nim. I grasz. Palce ześlizgują się z
właściwych klawiszy, rytm traci na wadze, a melodia na swym pięknie, ale nie
przejmujesz się tym, bo jedyną osobą, która to słyszy, jesteś ty. Ty i głęboka,
przejmująca cisza. Twoje palce zatrzymują się nad pianinem, układając się na
kształt ostatniego akordu, finalnego uderzenia. Nie kończysz. Zerkasz przez
ramię w stronę zastygłych w bezruchu ludzi, a w kącie oka miga ci znajoma
sylwetka. Wstajesz.
Podchodzisz
do niego. Obserwujesz delikatne piegi na nosie, zabłąkaną rzęsę pod powieką i
ledwo zauważalne, brązowawe plamki na tęczówce. Patrzysz na żyły na odkrytym
przedramieniu, na dwie podłużne blizny nad zgięciem w łokciu. Na gest, którym
pokazuje dziewczynie obok, by się zbliżyła. Kiedy naśladujesz jego minę, przez
głowę przebiega ci niesforna myśl, czy przy rozmowie z tobą też się tak szeroko
uśmiechał.
Bez słów żegnasz się z nim, kiedy odwracasz
wzrok.
Twoja
uwaga skupia się teraz wyłącznie na niej. Jest klasycznie zachwycająca – duże
oczy powalają głębią lazurytu, ciemnoróżowe, pełne usta układają się w szeroki
uśmiech, odsłaniając idealnie proste zęby, a kasztanowe włosy spływają kaskadami po plecach aż do
przyjemnych dla oka krągłości.
Gdy
stajesz obok niej, widzisz swoisty dysonans – jesteście swoimi odwrotnościami. Nie
dlatego, że brakuje ci urody, pięknych oczu czy kasztanowych włosów. Po prostu
na ciebie on nigdy nie spojrzałby tak, jak w tej w chwili patrzy na nią.
Co nie
znaczy, że przestaniesz odszukiwać go wzrokiem.
Ani że
nie będziesz obserwować go z ciepłym uśmiechem na ustach, gdy zaśmieje się
z jej żartów.
W
akompaniamencie ciszy i nierównych podrygów serca zostawiasz ich za sobą, po
czym ponownie siadasz na kanapie w kącie pokoju. Wskazówka zegara budzi się do
życia, a gwar rozmów i śmiechów na nowo wypełnia pomieszczenie. Intencje i
emocje dalej kryją się za uśmiechami i gestami, myśli dalej ganiają się z
logiką i chęcią wypowiedzenia nieodgadniętych słów, a ty dalej patrzysz na
ludzi.
Jednak
nie chcesz być jak oni.
0 komentarze:
Prześlij komentarz