Czy
kiedykolwiek zdarzyło się wam usłyszeć w nocy cichy brzdęk metalu, czy chrzęst
koła zębatego, mimo, że wasz zegarek kieszonkowy nie działał od lat? Czy kiedyś
zastanawialiście się nad tym, jakim cudem stare, nakręcane autko, tkwiące od
lat w waszej szafie nagle pojawiło się na środku pokoju?
Zapewne nigdy nie słyszeliście o wróżkach mechanicznych. Cóż, ta nazwa nie należy do eleganckich, a już na pewno nie nasuwa nam obrazu drobnych, delikatnych istot.
Zapewne nigdy nie słyszeliście o wróżkach mechanicznych. Cóż, ta nazwa nie należy do eleganckich, a już na pewno nie nasuwa nam obrazu drobnych, delikatnych istot.
Wróżki
mechaniczne są małe, nie większe od palca wskazującego. Cechują się pięknymi,
białymi włosami i niezwykłą smykałką do naprawy wszelakich zepsutych urządzeń.
Te mityczne
istoty od wieków fascynują się mechanizmami. Ze względu na swoje kruche serca
obdarzają niezwykłą miłością niszczejące, porzucone przez ludzi zabawki,
zegarki czy też nowoczesne urządzenia. Z obawy przed naszą rasą, pod osłoną
nocy skradają się cichutko, dzierżąc w dłoniach swoje narzędzia i co sił
naprawiają wszystko, co wpadnie w ich łapki. Ich malutkie serca biją dla kół
zębatych, korbek i trybików.
Jednak
– jak to często bywa – zdarzają się wyjątki. I właśnie takim wyjątkiem, przez
inne wróżki zwanym "wybrykiem natury", była Sally.
Sally
różniła się od swoich sióstr i braci niemal pod każdym względem. Całymi dniami
ukrywała się między książkami, przyglądając się swoim przyjaciołom, zaś w nocy,
kiedy inni wyruszali na wyprawy, by zająć się kolejnymi znaleziskami, ona
starała się zasnąć, unikając jakiegokolwiek wychylania się z kryjówki.
Dlaczego? Cóż, jak na wróżkę mechaniczną, była ona dość pokaźnych rozmiarów, wzrostem
dorównując długości dłoni dorosłego człowieka. Gdyby tego było mało, zamiast
gęstych, białych włosów, które były znakiem rozpoznawczym wróżek mechanicznych,
na jej głowie rosły poszarpane, długie, czarne pasma. Nie sposób było nie
zauważyć takiego odmieńca pośród malutkich, zachwycających urodą krewnych.
Sally
nie podzielała żarliwej miłości swoich przyjaciół do urządzeń. Od małego
widziała, jak działają. Zgrabnie, delikatnie, z cichym brzdękiem. Każdy element
znał swoje miejsce i dzięki temu wszystko działało – dosłownie! – jak w
szwajcarskim zegarku, co przypominało wróżce o jej własnej niezgrabności. Za to
przestrzeń w jej sercu, przeznaczoną dla mechanizmów, wypełniały lśniące, białe
punkty za oknem, które często widywała w nocy.
Gwiazdy.
Nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała coś piękniejszego od nich. Kiedy
wszystko w jej świecie ruszało się w rytm stukotu kół zębatych, one jedyne
były stałe. Wisiały w czarnej przestrzeni, lśniąc własnym światłem i nie
zmieniały swojego położenia. Znikały za dnia, ale w nocy ponownie wracały na
swoje stare miejsce. I Sally kochała je obserwować. Czuła z nimi więź, której
nie potrafiłaby zrozumieć żadna inna wróżka mechaniczna.
Raz
do roku, kiedy nadchodziła niezwykła, wyjątkowo długa noc, ludziom znana jako
przesilenie zimowe, wszystkie wróżki, nawet Sally, wychodziły na pobliskie łąki
i bawiły się, świętując kolejny rok pełen ciężkiej pracy. Na ten czas wszyscy
odrzucali narzędzia i pozwalali porwać się rytmowi skocznej muzyki.
Wtedy była właśnie taka noc. Sally, zmęczona po
dobrych trzech godzinach zabawy, postanowiła odpocząć z dala od zgiełku.
Wspięła się na pobliski dąb i usiadła na jednej z najwyżej rosnących gałęzi.
Podniosła głowę i zapatrzyła się w jaśniejące gwiazdy, które – o ile ją wzrok
nie mylił – zdawały się cieszyć na jej widok.
Spędziła
tak kolejne godziny, wpatrując się w punkciki nad nią i ignorując wołania
tańczących niedaleko wróżek. I kiedy już zdążyła przypomnieć sobie imiona
wszystkich dobrze znanych jej gwiazd, na samym środku czarnego jak smoła nieba
zauważyła coś nowego.
Malutki,
słabo świecący punkt wydawał jej się być bardzo daleko, znacznie dalej niż te,
które wcześniej widziała. Szary blask raz po raz rozbłyskał jaśniej, jakby
próbując przebić się przez nocną mgłę. Na twarzy Sally pojawił się uśmiech. Poczuła przyjemne ciepło w swoim kruchym sercu. Postanowiła nowoprzybyłego
nazwać Trybikiem, bo on jedyny wydawał się zmieniać na tym stałym, spokojnym
niebie.
Najdłuższa
noc w roku minęła i wróżki mechaniczne musiały wrócić do swoich prowizorycznych
mieszkanek. Lecz od tamtego czasu Sally nie chciała już zostawać na noc między
książkami. Wychodziła wraz z innymi, by potem niepostrzeżenie oddzielić się od
grupy. Wtedy odnajdywała stary dąb i zasiadała w dobrze jej znanym miejscu,
byle tylko móc spotkać się z Trybikiem, który stał się jej bardzo bliski.
Minął
rok, potem kolejny i wydawałoby się, że wróżka nareszcie odnalazła swoje miejsce.
Aż nadszedł trzeci rok jej znajomości z gwiazdą. Dwa dni przed nocą kolejnego przesilenia zimowego wróżki mechaniczne rozpoczęły
przygotowania do swoich zabaw. Tamtej nocy Sally nie dane było patrzeć w
spokoju na niebo, gdyż wszyscy pragnęli jej pomocy. Cudem jednak znalazła
chwilę, by tylko rzucić okiem spomiędzy liści na Trybika i przywitać się. I
choć jej siostry i bracia szybko ją odciągnęli, Sally wydawało się, że niebo
przecięła srebrna linia. Mimo to, wmówiła sobie, że to tylko przywidzenie.
Rankiem, w dzień przesilenia, wróżka
odpoczywała. Bardzo chciała zebrać siły, by spędzić jak najwięcej czasu z
Trybikiem. Wstała właśnie w momencie, kiedy ostatni promień słońca zniknął z nieba
i zaczęły pojawiać się gwiazdy. Zręcznie zeskoczyła z półek, przebiegła parapet
i wraz z innymi popędziła na łąkę.
Tańce
trwały wyjątkowo długo, a Sally nie potrafiła zatrzymać własnych stóp z
podekscytowania. Parę razy zerkała na niebo, jednak za każdym nie potrafiła
odnaleźć Trybika, choć wmawiała sobie, że po prostu nie potrafi się
skoncentrować.
Po
czterech godzinach świetnej zabawy udało jej się wyrwać z tłoku i żwawo
pobiegła do dębu. Wdrapała się na jego koronę i opadła na gałąź. Przetarła oczy
i podniosła radośnie głowę. Zaskoczenie pojawiło się na jej rumianej twarzy,
gdy nie potrafiła odnaleźć przyjaciela. Podparła się o korę i wstała,
przechadzając się tam i z powrotem. Nie mógł tak po prostu zniknąć. Gwiazdy
były stałe, wieczne. Zawsze wracały na swoje miejsce. Westchnęła, czując
niepokój napływający do serca.
Rozprostowała drobne, dawno nieużywane skrzydła i wzbiła się w powietrze. Chłodny wiatr uderzał ją w twarz, a pojedyncze płatki śniegu zahaczały o jej ubranie, nieco spowalniając lot, lecz mimo coraz mniejszej odległości, dzielącej Sally i niebo, gwiazdy wdawały się być równie daleko, a Trybika dalej nie było widać. Wróżka robiła co tylko było w jej mocy, ale żal powoli zastępował miejsce niepokoju, a ona zaczynała rozumieć, że gwiazdy już nie znajdzie. Powstrzymywała łzy, dalej mając nadzieję, ale im bardziej oddalała się od ziemi, tym zimniejsze stawało się powietrze, a ją opuszczały zarówno siły, jak i chęci. I nagle zatrzymała się. Odwróciła swój wzrok od nieba i skierowała go na ziemię. Ciemność spowijała świat, aż po horyzont, a Sally nie potrafiła z takiej wysokości dostrzec innych wróżek mechanicznych. Pozwoliła sobie na łzy, które zaczęły powoli spływać po jej zziębniętej twarzy. Gwiazdy nie były wieczne, jak myślała. Były po prostu stałe.
Rozprostowała drobne, dawno nieużywane skrzydła i wzbiła się w powietrze. Chłodny wiatr uderzał ją w twarz, a pojedyncze płatki śniegu zahaczały o jej ubranie, nieco spowalniając lot, lecz mimo coraz mniejszej odległości, dzielącej Sally i niebo, gwiazdy wdawały się być równie daleko, a Trybika dalej nie było widać. Wróżka robiła co tylko było w jej mocy, ale żal powoli zastępował miejsce niepokoju, a ona zaczynała rozumieć, że gwiazdy już nie znajdzie. Powstrzymywała łzy, dalej mając nadzieję, ale im bardziej oddalała się od ziemi, tym zimniejsze stawało się powietrze, a ją opuszczały zarówno siły, jak i chęci. I nagle zatrzymała się. Odwróciła swój wzrok od nieba i skierowała go na ziemię. Ciemność spowijała świat, aż po horyzont, a Sally nie potrafiła z takiej wysokości dostrzec innych wróżek mechanicznych. Pozwoliła sobie na łzy, które zaczęły powoli spływać po jej zziębniętej twarzy. Gwiazdy nie były wieczne, jak myślała. Były po prostu stałe.
Wróżka
przestała ruszać skrzydłami i zaczęła spadać. Powoli, z czasem szybciej, ale
spokojnie i delikatnie. Tuż nad ziemią zatrzymała się i ostrożnie opadła na
grunt. Usiadła i zaczęła się przyglądać ziemi, trawie, kamieniom. I tak jak one,
zastygła – z twarzą o smutnym wyrazie, kolanami podwiniętymi pod brodę. Jej
skóra zaczęła szarzeć, od stóp aż po głowę, dopóki nie przybrała ziemistego
koloru. Ubrania, które miała na sobie, stały się stwardniałe, a włosy,
potargane przez wiatr, po raz pierwszy wydawały się być ułożone. Po chwili
zaczęły tracić swoją czarną barwę, przybierając bardziej wyblakły kolor. Sally
zamknęła oczy z cichym westchnieniem.
Od
tego momentu sama była stała, czym przypominała swoje ulubione gwiazdy. Gdy
wróżki mechaniczne ją odnalazły, nie potrafiły wyrazić swojego smutku inaczej,
niż przez pracę. Uniosły swoją siostrę, wzięły w ręce narzędzia i rozpoczęły
pracę, lecz tym razem nie naprawiały.
Stworzyły nakręcaną na korbkę pozytywkę, która dzięki kołom zębatym, trybikom i całemu mechanizmowi była ruchoma, a dzięki małej, niezwykłej wróżce również stała.
Stworzyły nakręcaną na korbkę pozytywkę, która dzięki kołom zębatym, trybikom i całemu mechanizmowi była ruchoma, a dzięki małej, niezwykłej wróżce również stała.
0 komentarze:
Prześlij komentarz