Druga w nocy
Głośniki telefonu wygrywają
wolną, usypiającą melodię, a zepsuty zegar wiszący nade mną tyka do wszystkim
znanego rytmu.
Wpatruję się w jawiące się
za oknem gwiazdy. O dziwo, dzisiaj są bardziej irytujące niż kiedykolwiek
wcześniej – świecą jakby jaśniej, jakby weselej. Nie podoba mi się to, że
wydają się szczęśliwsze ode mnie.
Dzisiejszej nocy moim jedynym
towarzyszem jest Samotność, spoglądająca na mnie nieśmiało z drugiego kąta
pokoju. Gdyby nie jej ponura mina, pewnie bym się do niej uśmiechnęła. Niestety,
Samotność nie wygląda, jakby zaraz miała zacząć skakać z radości, więc tylko
siedzimy, wpatrując się w siebie nawzajem.
Nie wiem, kiedy się tu
pojawiła. Może wtedy, gdy moi rodzice oznajmili, że wyjeżdżają na tydzień i zostawili
mnie samą w domu? Albo kiedy wszyscy znajomi, po kolei, odmówili przyjścia, bo
mieli lepsze plany?
Możliwe. Prawdą jest, że
nie wiem, kiedy przyszła. Po prostu na chwilę się odwróciłam, a tu proszę!,
Samotność.
Na początku próbowałam ją
wypytać o powód jej wizyty, ale nie była zbytnio skora do rozmowy. W sumie, to
nie ma co się jej dziwić. W końcu z jakiegoś powodu jest sama, prawda?
Przed jej zjawieniem się, czułam się
nieswojo. Nie potrafiłam określić uczucia, które skręcało mną od środka za
każdym razem, gdy słyszałam kolejną odmowę. Dopiero po pojawieniu się
Samotności zrozumiałam, co się dzieje, i to mnie trochę uspokoiło.
Jestem samotna. Ot tak, po
prostu.
Właśnie to jest powodem
tego, że siedzę tutaj, uporczywie wlepiając oczy w skuloną w kącie drobną
postać, i wsłuchuję się w płynące z głośników nuty. Nie mam nikogo, kto
podzieliłby ze mną dolę towarzyszenia Samotności. I może to smutne, ale odnoszę
wrażenie, że sama Samotność także nie chciałaby, żeby zjawił się tu ktoś inny
poza mną.
Trzecia
w nocy
Samotność
dalej okupuje pusty kąt mojego pokoju. Kołysze się delikatnie w rytm spokojnej,
jazzowej piosenki, ale to tyle, jeśli chodziłoby o jej inicjatywę. Już nawet
straciłam nadzieję, że usłyszę jej głos.
– Wiesz,
Samotność, trochę to smutne – zaczynam, chociaż wiem, że mówienie do niej to
tak, jakbym mówiła do ściany – że nawet nie zamieniłyśmy ze sobą kilku słów.
Nic. Zero
reakcji.
– Mogłybyśmy się zaprzyjaźnić, wiesz? Byłyby z nas ciekawy duet. Chodziłybyśmy
na zakupy, kawę i takie tam. Oczywiście same, jakżeby inaczej. Co ty na to?
Samotność
jedynie posyła mi zirytowane spojrzenie, po czym wraca do kołysania się w takt.
Właśnie
wtedy pojawia się w mojej głowie myśl – nieproszona, jakby wetknięta tam przez
kogoś innego, ale jak najbardziej prawdziwa.
Samotność nie może mieć przyjaciół.
Czwarta
nad ranem
Nic się nie
zmieniło. Dalej jestem sama i dalej nie mogę zasnąć. Dalej słucham smętnej, dobijającej
muzyki i dalej irytuje mnie tykanie zegara.
Pozostaje mi tylko daremne
wypatrywanie zmian w zachowaniu Samotności. Co prawda wraz ze zmianą piosenki rytm
jej kołysania dopasowuje się do melodii, ale poza tym – nic nowego.
– Szkoda,
że tak uparcie trwasz przy tej swojej ciszy – mówię ze zrezygnowaniem. –
Mogłoby być ciekawiej, gdybyś zdołała się przemóc i wydusić z siebie kilka zdań.
Samotność
wzdycha. Jedynym pocieszeniem jest myśl, że może rozumie, co do niej mówię.
– Ty opowiedziałabyś
mi o swoich znajomych, ja opowiedziałabym ci o moich. Byłoby fajnie. – Nie
widząc ani sprzeciwu, ani aprobaty, sama kontynuuję: – Wiesz, moi znajomi są dość...
specyficzni.
Tym razem
Samotność zwraca twarz ku mnie. Pierwszy raz tego wieczoru wydaje się być
czymkolwiek zainteresowana.
– Można
powiedzieć, że mają rozdwojenie jaźni. Jednego dnia są przemili, a drugiego
nawet się do mnie nie przyznają. Często mnie ignorują. Co prawda mają też lepsze dni, ale rzadko się to zdarza. Czasem myślę, że przyjaźnimy
się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebują.
Dopiero po
wypowiedzeniu tych słów zdaję sobie sprawę z tego, ile jest w nich prawdy. Boli
mnie szczerość wobec samej siebie.
Spoglądam
na Samotność. Dalej nie rusza się ze swojego miejsca, ale zaszła w niej zmiana
– uśmiecha się. Gorzko. Krzywo. Z ledwo zauważalnym politowaniem w oczach.
Samotność jest jedynym towarzyszem, na
jakiego możesz liczyć.
Szósta rano
Powiedziałam
jej wszystko, co leżało mi na sercu. Wyrzuciłam z siebie wszystkie negatywne
emocje, które zalegały we mnie tak długo. Mimo tego, że nigdy nie byłam z nią
pokłócona, jakoś pogodziłam się z Samotnością.
Teraz
siedzimy naprzeciwko siebie, zwrócone twarzami ku sobie, ale nie ma w tym ani
kropli niezręczności. Wręcz przeciwnie. W jej oczach widzę zrozumienie, co jest
dla mnie całkowitą nowością. Jeszcze nigdy nie byłam przywiązana do kogoś tak,
jak do Samotności.
A jednak
wiem, że nadszedł czas naszego pożegnania. Zaraz pójdę wziąć prysznic, zjem
śniadanie i pójdę na długi spacer do parku. Tam będą ludzie, tam nie będę całkowicie
sama – Samotność nie pójdzie ze mną. Zniknie i tykanie zegara, i muzyka; moja
towarzyszka także zniknie.
Wstałam.
– Dziękuję
ci za tę noc. Potrzebowałam tego – szepczę, chociaż nie mam ku temu powodu, jesteśmy
same. – Nie mam pewności czy cokolwiek z tego, co powiedziałam, jakkolwiek do
ciebie dotarło, ale czuję, że mnie rozumiesz.
Samotność patrzy
na mnie swoimi dużymi, smutnymi oczami. Czuję, że zaraz się rozpłaczę.
– Mam tylko
nadzieję, że nie jesteś głucha. Nie byłoby ciekawie, gdyby okazało się, że
mówiłam do osoby, która nawet nie miała szansy mnie usłyszeć – śmieję się z
zaciśniętym gardłem, nieudolnie próbując rozluźnić atmosferę. – W każdym razie, no, dzięki. I...
do zobaczenia.
Kiedy obracam
się na pięcie z zamiarem wyjścia z pokoju, ledwo powstrzymuję się od
wybuchnięcia płaczem. Właśnie wtedy do mojej głowy wpada ostatnia, podsunięta
przez nią myśl.
0 komentarze:
Prześlij komentarz